Już jako gówniarz, fanka kina Tonyego Gatlifa wiedziałam, ze podróże to nie tylko chlanie piwa na plaży…

Podróże dla mnie zawsze związane były z obrazami,
tymi przenikającymi przed naszymi oczami i tymi w naszej głowie.

Ta moja podróż do Brazylii to po to, żeby te wszystkie obrazy przepłakać, przetrawić i na koniec opatulić ciepłym kocem, a potem odłożyć na półkę jak dobrą książkę…

Kupiłam bilet dzień przed odlotem …
Tylko po to, żeby o 4 nad ranem wysiąść z samolotu na drugim końcu świata, wsiąść do ubera i o 5ej być na Copacabanie.
Tego obrazu i tego powietrza, które wypełniło całe moje płuca, serce i mózg nie zapomnę nigdy. I to uczucie pozwoliło mi poczuć sens całej tej “bezsensowej” walki o siebie.

To wyjście ze strefy komfortu, które podkręca poziom adrenaliny… (bo nie ma to jak pić Caipirihne na Copacabanie z ludźmi z Peru, Boliwii, Chille w plecaku trzymając sprzęt warty 10 koła… (wrócił ze mną z powrotem – to tyle w kwestii bezpieczeństwa w Rio :D) niestety nie pozwala Ci zaznać spokoju i powoduje, że chcesz więcej! Więcej świata! Allelujah!




wierzę w znaki …
Moja kuzynka z Karlem podróżowali po obu Amerykach od kilku miesięcy. Na pytanie Gdzie będziecie jutro rzucone przeze mnie Pati odpisała: a co chcesz do nas przylecieć? … tego znaku nie mogłam zignorować 😉
i podążałam za nimi i z nimi,


Leave a Comment